środa, 25 lutego 2015

Spokojnie, mam czas


No jakoś tak mamy w naturze, że czekać nie lubimy. Chcielibyśmy wszystko szybciej, najlepiej od razu. Dzieci marzą, by ich urodziny były już - dzisiaj, najpóźniej jutro, a zaraz potem wakacje, młodzi pracownicy, by awansować jeszcze w tym kwartale, handlowcy, by ludzie szybciej się decydowali i kupowali bez zbędnych ceregieli, rodzice by wreszcie usłyszeć pierwsze mamo, tato. Przebieramy nogami z niecierpliwości. A to tramwaj za wolno jedzie, a to w korku za długo stoimy. Spieszymy się, ponaglamy bliskich wokół (no jedz wreszcie... ile czasu można wiązać sznurówki... mój szef w ogóle nie podejmuje decyzji na czas...).

Jesteśmy specjalistami od pośpiechu.

Poza jednym wyjątkiem. 

Ten wyjątek dotyczy nas samych - a konkretnie zmian i działań, które zależą od nas. Bo przecież wiemy, że dobrze by było, abyśmy zmienili nasz sposób odżywiania, aktywności fizycznej, dbania o zdrowie i kondycję. Bo przecież marzymy (przynajmniej niektórzy z nas) o innej, lepszej pracy zgodnej z naszymi talentami i predyspozycjami. Bo przecież mamy świadomość, że to najwyższy czas, aby nauczyć się biegle języka. Bo przecież wiemy, jak kluczowe jest spędzanie czasu z dziećmi na czytaniu, spacerowaniu, bitwach na poduszki, graniu w gry planszowe, na budowaniu bliskości i zaufania. Bo przecież zdajemy sobie sprawę z tego, że o małżeństwo i inne relacje rodzinne warto dbać, bo samo się nie zrobi. 

Tak, jesteśmy mądrzy, świadomi, wszystko to wiemy. Deklarujemy - tak, tak, chcemy tych zmian.

I nic.

Czekamy. O tak, tu mamy sporo czasu. Nie, nie przebieramy szybko nogami, aby zrealizować pierwszy krok.  Nie, nie, ostrożnie, żeby się nie połamać. 

I mija dzień za dniem, a my wciąż w tym samym miejscu, w tym samym tramwaju, w tym samym korku. Ponaglamy rzeczywistość. 

A może czas, by pospieszyć siebie? Zdecydować co dla mnie ważne, czego to ode mnie wymaga i zrobić pierwszy krok? A potem drugi? 

Powodzenia!